„Podnosząc pokrywkę garnka z rosołem
widzę kury rozgrzebujące słomę na podwórzu.
Patrząc na kury widzę rosół.”
Jacek Podsiadło
Pisałam już, że mój Syn kocha rosół?
Pisałam. I dzisiaj przepis na zamówienie. Czyli jak ja robię ten rosół. Prosto
raczej, metodą prób i błędów. Przepis to wypadkowa wszystkich przeczytanych
przepisów na rosoły i trochę tego tytułowego lenistwa. Lubię weekendy. I
dlatego wszelkie zakupy i prace przygotowawcze robię w czwartek i piątek
popołudniu i wieczorem. Piątek wieczór często oznacza rosół. Około godziny
osiemnastej wyjmuję z szafki garnek. Około północy, kiedy sobie o nim przypomnę
wyłączam zupełnie kuchenkę i idę spać. Pozostaje jeszcze ta cześć pomiędzy ;-)
Potrzebna będzie duża porcja włoszczyzny, około 5
marchwi, 2 spore pietruszki, spory kawałek selera, duży por, kawałek włoskiej kapusty.
I mięso. Najlepszy rosół wychodzi z mięsa mieszanego. Ja lubię całe ćwiartki z
kurczaka – udka, do tego szponder, kawałek rozbefu lub giczy wołowej. I może
skrzydło z indyka, albo szyję. Nie obieramy mięsa z tej tłustej skóry, nie
pozbywamy się kości. Niestety, rosół na chudym kawałku mięsa nie wyjdzie. Nie
używamy też raczej wieprzowiny. Jeśli chcemy użyć kości wieprzowych np. ze
schabu, zostawmy je, jako bazę do innej zupy. W rosole rządzi wołowina i drób.
Przypraw używam najprostszych, ziele angielskie, liście laurowe, ziarna
pieprzu, sól i lubczyk. Chętnie świeży, ale suszony też może być. Jeśli jednak
uda wam się kupić świeży lubczyk, zróbcie zapas i zamroźcie.
Bierzemy pięciolitrowy garnek. Mięso myjemy,
wkładamy do garnka zalewamy zimną wodą i gotujemy. Kiedy pojawi się piana i
woda zacznie lekko bulgotać skręcamy maksymalnie grzanie (mam teraz kuchenkę
indukcyjną chwilowo #$%^%$#) i wkładamy włoszczyznę. Dodajemy ziele angielskie,
lubczyk, pieprz i liść laurowy. Zostawiamy na mały „ogniu” (znowu ta indukcja…
) rosół nie ma się zagotować tylko sobie radośnie bulgotać, malutko tak i
delikatnie bulgotać. Pod koniec gotowania, tak około dziesiątej wieczorem
przypominamy sobie o rosole i go solimy. Kiedy nadchodzi północ wyłączamy
wszystko, zostawiamy rosół na kuchence żeby ostygł.
Rano wstajemy i zaglądamy do garnka. Wszystkie nieciekawe
kawałki opadły na dno;-) Teraz czas na słynny „rozbiór rosołu”. Ja ten rosół
od razu porcjuję, obieram mięso z kości i takie tam. Przygotowujemy pojemniki –
ja takie plastikowe i sitko. Najpierw delikatnie przelewamy czysty klarowny
rosół przez sitko do pojemników. Starczy na około 3 pojemniki (po ok. 750 ml do
1 l.). Teraz kładziemy sitko na pojemniku a do niego wrzucamy te warzywa
których nie zużyjemy i lekko je odciskamy z płynu. Warzywa wyrzucamy. U nas tak
kończy żywot seler i część marchewek…. Chłopaki odmawiają zjedzenia, a ja nie
mogę. Pietruszkę i ze 2 marchewki zostawiamy. Ja jem pietruszkę. Pora i kapustę
bardzo często zjadam od razu, albo też sobie odkładam. Mięso obieramy z kości i
takie czyste kawałki dodajemy po sporym kawałku do każdej porcji. Resztę wywaru
już niezbyt klarownego również porcjujemy – to może być baza do pomidorowej,
albo zupy kukurydzianej. Porcje odkładam jedną na sobotę, drugą na niedzielę.
Resztę mrożę. Czasami odkładam całe mięso i piekę z niego pasztet. W inne dni
powstaje potrawka z kurczaka w sosie cytrynowym, podawana z ryżem. Generalnie
tak jak kiedyś nie przepadałam za rosołem tak teraz cenię go bardzo za jego
uniwersalność. Za smak, za wspaniałą bazę do zup i sosów. I wiem, że mój
przepis jest mało ortodoksyjny. I pewnie Ci co gotują rosół, robią go inaczej.
Ale wiecie co? Nam smakuje – a ciepły rosół z lanymi kluseczkami tuż po basenie,
to jest to.
Składniki:
Mięso:
2 lub trzy udka z kurczaka (zależy jak duże są)
kawałek rozbefu, szpondra lub giczy wołowej
skrzydło lub szyja z indyka (opcjonalnie)
Włoszczyzna:
5 marchwi
2 spore pietruszki
spory kawałek selera
duży por (liście zielone oczyścić i do zupy)
kawałek włoskiej kapusty
Przyprawy:
5 ziaren pieprzu
5 liści laurowych (małe były)
5 ziaren ziela angielskiego
3 łyżeczki suszonego lubczyku
Sól do smaku (jedna łyżeczka lub więcej)
Ach ten czyściutki rosołek! Aż zapach rozniósł się pod sufitem... Te warzywa bulgocące z mięsem... Bajka!
OdpowiedzUsuńAle, gdy przeczytałam, że pyszna, ugotowana marchewka ląduje w koszu! O zgrozo! O Matko Polko! Na jesienne spadające liście! Nie przeżyłam.
Że ty nie jesz - rozumiem, ale, że chłopaki na to pozwalają - ... Tu słodziutki smak ugotowanej marchewki zacisnął mi się w gardle. Powiedz im to ;-P
Powiedziałam, ale ilość marchewki gotowanej jaką mogą zjeść jest ograniczona ;-) A zostawiać nie mogę, żeby mnie nie kusiła ;-)
OdpowiedzUsuń